czwartek, 22 maja 2014

Rozdział 8

Złapałam ostatni wdech i pociągnęłam za klamkę. Wysiadłam szybko trzymając w prawej dłoni strzykawkę z werbeną. Napastnik nie czekał długo. Wybił się w górę i z uniesioną dłonią spadał wprost na mnie. Odskoczyłam w bok i natarłam na niego jak tylko wylądował w miejscu w którym przed chwilą stałam. Siedział w kucki zdziwiony, że mnie nie dorwał. Uderzyłam go mocnym kopniakiem w tył głowy. Jednak nie zadziałał na niego. Odwrócił się w moją stronę i szczerząc zęby zaczął się zbliżać w moją stronę. Mimowolnie także cofnęłam się w tył. Napastnik przyśpieszył kroku i ręką zamachnął się w moją stronę. Jego pazury sunęły w stronę moje twarzy. Obronnym gestem złapałam jego rękę a drugą wbiłam strzykawkę z werbeną.  Napór dłoni nie zelżał. Środek przeciwko wampirom nie zrobił wrażenia na potworze. Zebrałam wszystkie siły aby odeprzeć atak, kiedy poczułam, że pazury drugiej jego ręki wbijają się w mój brzuch tuz pod żebrami. Zawyłam z bólu. Poczułam jak siły opuszczają mnie. Wysunął pazury z ran i uniósł aby rozszarpać mi nimi gardło. Nie potrafiłam krzyczeć o pomoc, ani błagać o życie. Głos uwiązł mi w gardle w obliczu śmierci. Wtedy zza jego pleców wynurzyła się kolejna postać.

 Jego oczy jarzyły się na kolor czerwony, a kły wyrastały zarówno z szczeki jak i żuchwy tak jak u mojego napastnika. Zamknęłam oczy czekając na ból i śmierci. Zamiast tego usłyszałam odgłosy walki. Otworzyłam przerażona oczy. Czerwonooki właśnie rzucił swojego pobratymca na samochód mojej mamy. Dach samochodu z hukiem wgiął się do środka. Złapałam się za krwawiący brzuch i zgięłam w pół. Musiaalm uciekac puki oni walczyli jednak nie było to łatwe. Odwróciłam się od nich i naj szybciej jak potrafiłam zaczęłam uciekać. Biegłam skulona jedną ręką trzymając się za krwawiący brzuch. Czułam ból przy każdym kroku, ale nie mogłam się poddać. Po chwili przystanęłam złapać oddech. Byłam już w lesie otaczającym  rezydencje. Jeszcze dziesięć minut biegu i powinnam dotrzeć do domu. Oparłam się o pobliskie drzewo. Czułam, że adrenalina słabnie, a ja zaczynam odczuwać większy ból i zmęczenie.  Wolniejszym krokiem ruszyłam do domu. Ciągle rozglądałam się po ciemnym lesie i nasłuchiwałam. Bałam się, że potwory wrócą. Torebka wraz z telefonem została w aucie, więc nie miałam jak wezwać na pomoc choćby wujów. Wtedy ujrzałam ciemną postać miedzy drzewami. Przystanęłam przestraszona. Musiał zobaczyć, ż go dostrzegłam w ciemności, bo zrobił kilka kroków w moją stronę. Powoli zaczęłam dostrzegać ostre rysy jego twarzy. Był brunetem z ciemnym, dwudniowym zarostem. Oczy miał jasne, ale z tej odległości nie byłam w stanie stwierdzić czy są niebieskie, czy może jasno zielone. Usta miał ściśnięte w wąską kreskę. Poruszał się dość cicho mimo że szedł po leśnej ściółce, ale nie tak cicho i zwinnie jak wampir. Był dobrze zbudowany i kogoś mi przypominał. Jak na zawołanie jego oczy zapaliły się czerwonym światłem. To drugi potwór, który rzucił się na żółtookiego i ten sam, o którym śniłam ostatniej nocy. Mimowolnie cofnęłam się w tył potykając się o wystający korzeń. Jego oczy jak szybko się zapaliły tak szybko zgasły.
- Czego chcesz? - zapytałam cicho, przez zaciśnięte gardło. Zawsze gdy byłam przestraszona nie potrafiłam krzyczeć.
- Chciałem zapytać, czy nic ci nie jest - powiedział w końcu i zrobił kolejny krok w moją stronę.
- Nic mi nie jest - odpowiedziałam.
- Krwawisz wskazał  - na mój brzuch i znów zrobił krok w moją stronę.
Ja za to się cofnęłam, ale tym razem plecami trafiłam na pień drzewa.
Mężczyzna uniósł ręce w formie poddania, albo jakby chciał mnie zapewnić, że nic mi nie zrobi. Dopiero teraz dostrzegłam, że w lewej dłoni trzymał moją torebkę.
- Oddaj mi torbę - poprosiłam z nadzieją w głosie.
- Oddam, jeśli pokarzesz mi ranę. Nie będę podchodził blisko - mówił uspakajającym głosem.
- Wbił mi po prostu pazury w brzuch. Oddaj torbę ! - powiedziała, już nieco pewniej. Brunet zaczął mnie intrygować. Byłam pewna, że to właśnie on mi się ostatnio śnił.
W odpowiedzi już bez wahania podszedł do mnie. Stanął na wyciągnięci ręki i podał mi torbę. Wzięłam ją od niego lewą ręką, bo prawą nadal trzymałam na obolałym brzuchu.
- Poradzisz sobie, Katniss? - zapytał wypowiadając moje imię czym bardzo mnie zdziwił.
- Grzebałeś mi w torbie - oskarżyłam go.
Tym razem posłał mi szeroki uśmiech czym bardzo mnie zaskoczył.
- Zadzwoniłem też po Damona. Przyda ci się trochę wampirzej krwi.
Teraz już wiedziałam. Uśmiech był posłany nie do mnie, a do mojego wuja, który wyłonił się nagle z ciemności.

wtorek, 13 maja 2014

Rozdział 7

Spojrzał na mnie z dziwnie poważną minął, pełną bólu, ale już nie długo później przybrał maskę obojętności, którą najczęściej się zakrywał.
- Czemu miałabyś mi wierzyć ? - zapytał i nie czekając na odpowiedź wyszedł z mojego pokoju. Westchnęłam i opadłam na poduszkę. Przetarłam zmęczone oczy i przeciągle ziewnęłam. Zdecydowanie powinnam teraz spać. Przekręciłam się na bok odrzucając niepokojące myśli dotyczące wampirów, śmierci ojca i rannej Caroline, odpłynęłam w krainę Morfeusza. Tym razem sen był spokojny i przyniósł oczekiwany spokój. Wypoczęta i w lepszym humorze obudziłam się kolejnego dnia, kiedy już potężna dawka słońca nagrzała mój pokój. Widocznie na dworze musiało być duszno i gorąco, a nagrzane powietrze wpadało do domu przez uchylone okna. Powoli odrzuciłam kołdrę i przeciągnęłam się jak kot. Dopiero po tej czynności sięgnęłam po zegarek.
- Cholera - warknęłam zdziwiona. Była już dwunasta w południe. Nic dziwnego, że w było tak jasno i gorąco. Niechętnie poczłapałam zamknąć uchylone okno i włączyłam wiatraki zamieszczone na suficie. Następnie w końcu mogłam wskoczyć pod zimną wodę w prysznicu. Stojąc w strugach wody powoli zaplanowałam dzisiejszy dzień. Najpierw chciałam odwiedzić Elenę, a potem pojechać do Caroline do szpitala. Musiałam mieć pewność, że Damon nie wyrządził jej zbyt dużych szkód. Na koniec powinnam dorwać któregoś z wujaszków i wypytać o Radę. Potem wytarłam ciało do sucha i wysuszyłam swoje średniej długości brązowe lekko kręcone włosy. Ubrałam się w delikatną niebieską sukienkę nie co dłuższą z tyłu i podkreśliłam tuszem swoje zielone oczy. Zarzuciłam jeszcze ciemne sandały, wzięłam torebkę i wyszłam  z pokoju wpadając prosto na wuja Damona. Odsunęłam się od niego o krok i spojrzałam w oczy z wkurzeniem wymalowanym na twarzy. Byłam pewna, że zrobił to specjalnie pojawiając się przede mną znikąd.
- Myślę, że powinnaś mnie z kimś zapoznać - rzucił z półuśmiechem, pochylając się w moją stronę.
- Myślę, że mam werbenę i nie możesz mnie zahipnotyzować - odpowiedziałam i ruszyłam wymijając go. Uśmiechnęłam się pod nosem zadowolona z siebie. Jednak moje szczęście nie potrwało zbyt długo. Już schodząc ze schodów zrozumiałam, że coś jest nie tak. W salonie dojrzałam siedzącą Elenę ze Stefanem. To z nią miałam zapoznać wuja Damona. Jednak nie to zaprzątało moją głowę. Zastanowiło mnie raczej co ona tu robi. Z tej pozycji widziałam jak odrzuca w tył włosy i śmieje się odrobinę za długo z żartu zielonookiego. Wiedziałam kiedy tak robi. Elena zaczęła polowanie na mojego wuja. Wkurzona palnęłam się w czoło. Nie mogłam na to pozwolić. Stefan był wampirem, a Elena moja przyjaciółką. Czemu od razu nie skojarzyłam, że brązowookiej może się spodobać młodszy wujaszek ? Kiedy niby przez przypadek musnęła swoja dłonią o rękę Stefana wparowałam w ich mały świat, który stworzyli przed chwilą.
- Elena? Co ty tu robisz? - podeszłam i niemal nachalnie rzuciłam się w jej ramiona.
Przyjaciółka zaśmiała się lekko zakłopotana. Musiała zrozumieć, że wszystko widziałam i zrozumiałam o co jej chodzi. Elena co jakiś czas zmieniała swój obiekt uczuć, a sztukę podrywania ma opanowaną niemal do perfekcji.
- Zapomniałam wziąć torebki wczoraj z samochodu Stefana - odpowiedziała robiąc nieokreślony gest dłońmi.
- Mamy tak pięknego gościa w domu, a nikt nie raczy mnie przedstawić ? - usłyszeliśmy głos od strony schodów. O nie ! Tylko nie on - pomyślałam.
Mężczyzna w ciemnym ubraniu z pół uśmiechem podszedł do mojej przyjaciółki ignorując wkurzona minę zarówno moją jak i Stefana.
- Cóż, a więc zrobię to sam. Jestem Damon, starszy brat Stefana i kuzyn pięknego Kotka. A ty kim jesteś, księżniczko ? - zapytał wyciągając dłoń w jej stronę i jednocześnie patrząc głęboko w jej oczy. Widziałam jak ciało przyjaciółki spina się nieznacznie, a na jej twarzy wypływa delikatny rumieniec.
- Ja...  - jąkała przez chwilę, aż zacisnęła mocno powieki i już po chwili odzyskała spokój. Zaczęła mówić już pewna siebie. - Ja jestem Elena, przyjaciółka Katniss.
Także podała dłoń czarnowłosemu. On ujął ją delikatnie i uniósł do ust, lekko całując. Przyjaciółka lekko zadrżała. Zrezygnowana pokręciłam głową w stronę Stefana, którego twarz była jak z kamienia. Podeszłam do brązowookiej i złapałam za jej ramiona.
- Eleno, chyba musimy już iść. Czas odwiedzić Caro w szpitalu - mówiąc to zaczęłam wypychać ją w stronę wyjścia z rezydencji.
- Eleno ! A torba? - usłyszeliśmy głos Stefana.
Dziewczyna odwróciła się w jego stronę, żeby odebrać rzecz, ale nie spojrzała w oczy młodszego Salvatore. Już po chwili opuściliśmy dom z wielką ulgą. Wsiadłyśmy do auta mojej mamy i ruszyliśmy w stronę centrum miasteczka. Widziałam jak przyjaciółka delikatnie oddycha z ulgą i powoli się rozluźnia. W mojej głowie za to kołatało się pytanie jak wyperswadować z jej głowy podrywanie moich wujków. Przecież nie mogłam jej powiedzieć prawdy.
- Ten, Damon? - zaczęła nagle mówić, ale się zawahała.
- Tak ? - ponagliłam ją.
- To on podpalił wasz ogródek.
- Wiem. Wiesz, on lubi takie gorące wejścia - rzuciłam. - Bracia ogólnie są ... specyficzni - zawahałam się przez chwilę w doborze słów. - Nie są dobrymi materiałami na chłopaków.
Zapadła między nami chwila ciszy, która trwała całą drogę do szpitala. Dopiero kiedy zaparkowałam na nie dużym parkingu obok białego starego budynku zaczęła ponownie rozmowę.
- Katniss, ja sama nie wiem co mnie ciągnie do Stefana. W jego towarzystwie zaczynam znów żyć. Od śmierci rodziców nie czułam nigdy czegoś takiego - powiedziała patrząc się na swoje dłonie. Nie miałam pojęcia co mam jej odpowiedzieć, więc po prostu ją przytuliłam. Wiedziałam, że tego potrzebuje. Nie chciałam burzyć jej szczęścia, ale wiedziałam, że tak naprawdę Stefan może ją tylko skrzywdzić. W końcu jest wampirem, który kochał kiedyś jej wierną kopię. Nie mogło to przynieść nic dobrego i do tego to nagłe zainteresowanie Damona. Dopiero po chwili oderwałyśmy się od siebie, a naszych ustach pojawiły się delikatne uśmiechy.
- Czas na wysłuchanie narzekań Caroline - powiedziała lekko się śmiejąc, Elena. Wysiadłyśmy z auta i poszłyśmy do szpitala. Wszechobecna biel i zieleń raczej nie poprawiały humoru tu leżących osób. W recepcji zapytałyśmy o salę w której leżała panna Forbes. Pani w okienku była bardzo nie miła, ale ostatecznie udzieliła nam właściwej odpowiedzi. Wparowałyśmy do sali i zostałyśmy równie entuzjastycznie przywitane przez blondynkę. Po mimo tego, że leżała w białej pościeli ubrana w szpitalną koszulę nadal emanowała jak zawsze entuzjazmem. Obok niej siedział Tyler, ale kiedy zobaczył, że przyszłyśmy zostawiał nas samem ruszając do domu nieco odpocząć.
- Jak się czujesz? - zapytałam całując ją na przywitanie w policzek.
- Już dobrze - odpowiedziała z uśmiechem i także witając się z Eleną.
- Wiesz co się stało ? - zapytała brązowooka opierając się o szafeczkę.
- To tylko jakieś zabłąkane zwierze. Nie wiele pamiętam - odpowiedziała Caro marszcząc czoło, ale już po chwili zastąpiła uśmiechnęła się promiennie. - Nie mówmy o tym. Lepiej Elena opowie o przystojnym Stefanie  - odpowiedziała unosząc kilkakrotnie brwi do góry.
Na plotkach spędziłyśmy resztę popołudnia. Później skoczyłyśmy z Elena na pyszne drożdżówki, które sprzedają w sklepiku obok szpitala.
- Czas wracać do domu - powiedziałam w końcu kiedy najedzone siedziałyśmy na ławce, a tematy do rozmów raczej się wyczerpały.
- O tak, ale teraz nie bardzo mogę się ruszyć - powiedziała dziewczyna masując się po brzuchu.
- Oj ruszaj, tyłeczek - szturchnęłam ją lekko łokciem.
- Dobrze, Kotku - odpowiedziała, pokazując mi języka.
- Nie mów tak do mnie - warknęłam. - Wystarczy, że Damon mi kotkuje.
- Zabawnie się wkurzasz - powiedziała podnosząc się z ławki. - Podwieziesz mnie na cmentarz?
- O tej porze? Robi się już ciemno.
- Potrzebuje chwile pobyć blisko rodziców - powiedziała lekko smutniejąc.
- Tak , zawiozę cię - odpowiedziałam od razu. - Tylko obiecaj, że nie będziesz tam zbyt długo siedziała. Wiesz, martwi mnie to zwierze, które zaatakowało Caroline.
- Policja pewnie już na niego poluje razem z leśnikami - rzuciła nie przejęta brązowooka - ale obiecuje, że będę uważała.
W końcu wsiadłyśmy do ciemnego suzuki mamy i odjechałyśmy.
- Odzywała się ostatnio do ciebie Bonnie? - zapytałam. Jak mogłam zupełnie zapomnieć o mulatce? W końcu to ona odnalazła nieprzytomną Caroline.
- Od wypadku się nie odzywa - odpowiedział równie zaniepokojona brązowooka.
Wolałam jeszcze bardziej nie denerwować Eleny, ale miałam dziwnie złe przeczucia. Obiecałam sobie w duchu, że jutro pojadę ją odwiedzić. Przy dużym cmentarzu wysadziłam przyjaciółkę, która od razu powędrowała w stronę grobu rodziców. Bardzo jej współczułam. Wiedziałam co to stracić ojca, ale nie wyobrażałam sobie jak to jest stracić oboje. Jechałam spokojnie do domu nieco odprężona. Wiedziałam, że wszystko jest dobrze z Caroline i że tego dnia Damon nic złego nie zrobił. Mogłam przez chwile rozkoszować się cisza i spokojem, ale nie na długo. Mój telefon rozdzwonił się na dobre.
- Tak, mamo ? - odebrałam parkując na poboczu.
- Wracasz już do domu ?
- Tak, a co tam ?
- Przydałoby się zrobić małe zakupy. Brakuje mleka, jaj i jogurtów.
- Dobrze. Wrócę do sklepu.
- Jesteś kochana - rzuciła mama i się rozłączyła.
Westchnęłam i zawróciłam na drodze.
Kiedy w końcu wyszłam ze sklepu było już dość późno. Nie było bardzo ciemno dzięki księżycu, który był dziś w pełni. Wsiadłam do auta i ruszyłam w  drogę powrotną. Nie lubiłam ostatniego odcinka dojazdowego do rezydencji. po jednej i drugiej stronie rozciągał się las. Spojrzałam na radio i po głosiłam je. Właśnie leciała moja ulubiona piosenka "Demons" Imagine Dragons.
Kiedy uniosłam głowę zobaczyłam przebiegające przez drogę dziwne stworzenie. Przypominało biegnącego człowieka, ale na czworakach. Nacisnęłam hamulec. Samochodem lekko zarzuciło przez moją zbyt dużą prędkość. Już po chwili stałam w miejscu z drżącymi dłońmi na kierownicy. Musiało mi się coś przewidzieć. Uspokoiłam oddech i wrzuciłam jedynkę, aby ruszyć kiedy coś z hukiem wylądowało na dachu. Wrzasnęłam i puściłam wszystkie pedały i kierownicę. Samochód rzucił się do przodu i od razu zgasł zaduszony. Chwile zamarłam. Po chwili to coś odbiło się od dachu i robiąc salto wylądowało przed maską w świetle lamp. Wrzask znów wyrwał się z mojego gardła. Postać miała pazury, twarz zniekształconą i zarośnięta jak u zwierzęcia, ale postawę jak najbardziej ludzką. Otworzył usta z której wydarł się przerażający warkot pomieszany z wilczym wyciem. Jego zęby miały podwójne kły. Jedne wyrastające z szczęki a drugie z żuchwy, a oczy jarzyły się żółcią. Byłam pewna, że to nie wampir. Potwór uniósł dłoń do góry pazurem przerysował karoserię co wywołało nieprzyjemny dźwięk. Drżącą rękę wyciągnęłam do torby. Miałam w niej strzykawkę z werbeną. To była moja jedyna szansa. Zostało mi się modlić, aby zadziałała na potwora.  W jednym ręku trzymając strzykawkę drugą złapałam za klamkę drzwi. Zwierzę znów zawyło.